Z Bukowca przez Korbanię do Łopienki

Lubię się włóczyć po Bieszczadach. Nie tylko po połoninach, ale także, a może przede wszystkim po mniej uczęszczanej przez turystów ich północnej części. Bezmiar traw na połoninach i rozległe widoki są piękne, ale wiele ciekawych miejsc można też znaleźć w dolinach. I tak pewnego dnia na przełomie kwietnia i maja „wyniosło” mnie z Bukowca do Łopienki. Celem było obejrzenie nowopowstałej wieży widokowej oraz przetestowanie wytyczonego przez nadleśnictwo szlaku na przełęcz Hyrcza.

Wyszłam z Bukowca około 10 rano. Pogoda jak na koniec kwietnia była wspaniała. Słońce, ciepło. Bukowy las budził się do życia po zimie. Najcięższy dla mnie był pierwszy odcinek drogi. Żeby wejść na szlak trzeba przejść przez całą wieś. Asfalt zdaje się nie mieć końca.

Po około pół godzinie asfalt zmienia się w szuter i doprowadza do rozległego placu służącego do zwózki drewna. Pojawiły się znaki, ale niezbyt dobrze widoczne i do tego często wprowadzające w błąd. Zielono- białe kwadraciki to niknęły, to znów pojawiały się. Trasa prowadzi drogami zrywkowymi, które po deszczach mogą być błotniste. Dzięki ich wykorzystaniu szlak jest jednak dość łagodny i tylko w niektórych miejscach wymaga większego wysiłku na podejściach. Wejście na szczyt Korbani zajęło mi około półtorej godziny. Przed samym szczytem las się przerzedza i widoczna jest stojąca na górze nowa wieża widokowa.

Korbania już wcześniej stanowiła dogodny punkt widokowy, jednak po wybudowaniu wieży i wycięciu części krzaków widoki stąd są bardzo rozległe. Obejmują one na południu i południowym wschodzie Połoniny, zaś na północy okolice Jeziora Solińskiego z jego błyszczącą taflą oraz pasma Żukowa i Kamiennej Laworty. Na szczycie odpoczęłam i zaczęłam schodzić w dół. Sprzed kilku lat pamietałam schodzący wprost w przełęcz Hyrcza szlak znaczony czerwonymi kwadracikami. Nie było po nim śladu. Nowa trasa prowadzi trawersami, okrążając zbocza i przecinając kilka jarów. Co się naklęłam wyłażąc z kolejnego jara to moje. Następnym razem schodzę starą trasą na wprost. Kompas na szczęście jeszcze umiem obsługiwać. Szlak wychodzi nieco poniżej przełęczy po stronie Łopienki. I tu wyjaśniło się skąd te wszystkie zabiegi – wiata turystyczna postawiona przez nadleśnictwo. Z przełęczy jej nie widać, więc szlak trzeba było skierować tak, by trafiał wprost na nią.

Spod wiaty wróciłam na chwilę na przełęcz by zajrzeć do stojącej tu kapliczki. Związana jest ona z funkcją jaką do czasów II wojny światowej pełniła Łopienka. Znajdowało się tu najbardziej znane sanktuarium bojkowskie i łemkowskie, do którego na coroczne odpusty ku czci Matki Boskiej przychodziło kilkadziesiąt tysięcy Rusinów. Hyrcza była ostatnim przystankiem na pielgrzymim szlaku i stąd właśnie stanęła tu kaplica.

A potem już zakosami w dół do Łopienki. W ostatnim czasie zbocze zarosło mocno tarniną i krzakami. Widoki są bardzo ograniczone i nie schodzi się zbyt komfortowo. Na koniec jeszcze tylko przejście przez potok i można stanąć przed cerkwią. To właśnie tu przechowywana była cudowna ikona Matki Bożej, która po wojnie trafiła do kościoła w Polańczyku. Po przesiedleniu zamieszkującej dolinę ludności świątynia popadła w ruinę. Odbudowana została dzięki zaangażowaniu społeczników. Dziś znajduje się tu sanktuarium Chrystusa Bieszczadzkiego, a sama dolina jest chętnie odwiedzana przez spacerowiczów, także ze względu na malownicze widoki jakie się z niej roztaczają. Tu ludzi było już zdecydowanie więcej. Na trasie z Bukowca spotkałam zaledwie 3 osoby. W Łopience atmosfera była piknikowa. Płonęło ognisko, kręcili się ludzi z dziecięcymi wózkami. Po krótkim odpoczynku ruszyłam bitą drogą do wyjścia doliny. Pozostało złapać stopa i wydostać się do Terki.


Booking.com