Wyprawa rowerowa do Szwajcarii – prolog

Początek jest zawsze najgorszy. Zarówno wyprawy jak i relacji z niej. Oderwanie się od codzienności i przyzwyczajeń nie przychodzi łatwo. Projekt trasy i kalkulacja potencjalnych zagrożeń przytłacza. Pomaga doświadczenie. Gdy już miało się tych kilka wypraw za sobą, to przynajmniej wiesz czego naprawdę potrzebujesz w trasie i nie bierzesz zbędnych gratów. Wiesz też czego unikać. Językiem posługujesz się też lepiej niż gorzej. Zwykle żeby nie myśleć o tym co mnie czeka, rzucam się na głęboką wodę. Pobudka o 4 rano, szybki prysznic, skok w siodełko i długa prosta. Czasami w pociąg jeśli chce się zaoszczędzić trochę cennego urlopu, a drogę do granic zna się już na pamięć. Nim dotrze do ciebie co właśnie zrobiłeś, jesteś już kilkadziesiąt-kilkaset kilometrów od domu i chyba nie ma sensu już wracać. Bunt wrodzonego lenia stłumiony w zarodku. Można jechać dalej. Z każdym kilometrem jest bliżej celu…

Tym razem jest inaczej. Wysypiam się na spokojnie, jem normalne śniadanie, ogarniam dom na spokojnie. Zgromadzony w wodoszczelnych sakwach (ważne!) skromny dobytek przypinam do bagażnika mojego staroświeckiego już Pegasusa. Maszyna typu crossowego. Koła 28, rama dość masywna i ciężka, ale dzięki temu rower jest bardziej stabilny i wytrzymały. Pod górkę bywa ciężko, ale na płaskim nie ma sobie równych. Nie warto też oszczędzać na kołach i oponach. Duży jednorazowy wydatek szybko się zwraca, dość powiedzieć że od kilku lat nie złapałem gumy. Wcześniej miałem lżejszy rower, który zwyczajnie się wykończył po zaledwie ok. 2-3 tysiącach km. Na Pegazie mam już ponad 10 tys. przejechanych i w planie drugie tyle. Jedynym mankamentem są hamulce szczękowe, których z powodów konstrukcyjnych nie mogę wymienić na tarczówki. Czasem daje mi to w kość ale generalnie trzyma się równin więc nie jest to aż tak wielka wada. Ekwipunek dopełnia nawigacja GPS – warto kupić dodatkowe urządzenie a nie tylko smartfon. W dzikszych rejonach nie raz uratuje skórę, a im dłużej wczytasz się w mapę tym łatwiej będzie unikać potencjalnych pułapek. Namiot, śpiwór, ręcznik, ciuchy na zmianę, apteczka, aparat, kamera i żelazna racja żywnościowa w postaci sucharów wojskowych i zupki fińskiej (ostatnia pamiątka z Finlandii) – nie warto brać jedzenia na zapas bo i tak szybko się psuje, a już w szczególności nie polecam konserw i słoików. Każdy dodatkowy kilogram bagażu odczuje się na własnej skórze, warto więc zniwelować ciężar.

Cel wyprawy wybrałem spontanicznie – szykowałem się na coś innego, ale nie wyszło. Szwajcarię chciałem zobaczyć już od dłuższego czasu więc była na mojej liście rezerwowej, wraz ze szkicem potencjalnej trasy. Choć na planowaniu spędzam sporo czasu, wszystko i tak kończy się wielką improwizacją. Jednak nie warto zaniedbywać tej fazy wycieczki – im więcej czasu spędzisz nad mapą tym więcej się dowiesz o miejscach wartych uwagi i potencjalnych zagrożeniach. Nawet jeśli nie przyda się to teraz, zawsze będzie można do tego wrócić.

Na początek jednak jadę do… domu. Wycieczkę zaczynam w Głogowie na Dolnym Śląsku, ale pochodzę z położonego ok. 130 km na południe Dzierżoniowa. Miałem przejechać ją pociągiem, ale remonty pokrzyżowały mi plany. Jadę więc doskonale znaną mi i wielokrotnie powtarzaną trasą biegnącą przez Rudnę, Lubin, Strzegom i Świdnicę. Jedynym odejściem od normy jest to, że odwiedzam jeszcze Świebodzice gdzie odwiedzam dawno nie widzianych znajomych. Trasa nie jest przesadnie trudna, ale wśród gęstej sieci wiosek i wioseczek pomiędzy Legnicą a Strzegomiem, łatwo się zgubić a potem tracić czas na objazdy. W końcu dojeżdżam do celu. Dzierżoniów – moje miasto. Niegdyś znane w całej Polsce za sprawą fabryki radioodbiorników Diora, obecnie nieco zapomniane, choć przynajmniej schludne. Nazwa miasta może wprowadzać błąd, bo ksiądz Dzierżoń – wybitny pszczelarz, od którego pochodzi nazwa nie miał nic wspólnego z Reichenbachem (nazwa przedwojenna), a żył i pracował w Kluczborku gdzie zresztą ma swoje muzeum. Motywy włodarzy którzy za to odpowiadają owiane są tajemnicą. Miasteczko posiada sporo urokliwych miejscówek. Starówka zachowała się ładnie, otaczają ją średniowieczne mury obronne zbudowane z łamanego kamienia. Ostało się sporo ciekawych kamieniczek i kilka zabytkowych kościołów, nawet synagoga przetrwała. Ratusz wygląda efektownie, a do tego można wdrapać się na wieżę i podziwiać całość z góry – a skoro już mowa o górach – całkiem blisko znajdują się Góry Sowie – najstarsze pasmo górskie w Polsce i jedno z najstarszych w Europie. Zauważyłem, że im więcej podróżuję ,tym bardziej zaczynam doceniać swoje rodzinne strony. I wydaje mi się że to coś więcej niż tylko sentyment.

 


Booking.com