Trydent – dzień w „Malowanym Mieście”

W czasie niedawnego wyjazdu w Dolomity postanowiliśmy odwiedzić także kilka miejsc poza górami. Jednym z nich był Trydent. Miasto, o którym większość osób wie tyle, że kiedyś odbył się tam jakiś kościelny sobór. Nawet nie każdy zdaje sobie sprawę, że to we Włoszech. Nam wypadł po drodze, jako miejsce przesiadki do Madonna di Campiglio. A skoro już tam dotarliśmy, to nie mogliśmy ot tak, po prostu go ominąć i pojechać dalej.

Przyjechaliśmy przed południem i po pozostawieniu dużych plecaków w przechowalni ruszyliśmy „w miasto”. Jest ono pięknie położone w górskiej dolinie Adygi. Z każdego miejsca widać porośnięte lasem lub skaliste szczyty. Będąc w centrum ciężko jest uwierzyć, że mieszka tu ponad 100 tysięcy ludzi. Miasto ma bardzo kameralną atmosferę i wydaje się znacznie mniejsze niż w rzeczywistości.

Oprócz pięknej okolicy, skarbem Trydentu, nazywanego tu Trento, jest jego stare miasto. Znajduje się ono na wzniesieniu ponad doliną. Jego centralnym punktem jest Plac Katedralny. Tutejsza katedra to mieszanka różnych stylów. W bryle świetnie widoczne są romańskie prezbiterium i nawy, zaś wyposażenie wnętrza jest już barokowe. Na ścianach zachowały się jednak resztki znacznie wcześniejszych, gotyckich fresków. Mnie zachwyciły z kolei romańskie dekoracje rzeźbiarskie, takie jak skręcone w węzły ozdobne kolumienki czy przepiękna rozeta.

Przy Placu stoi także XII wieczny Palazzo Pretorio z wieżą zegarową, a jego środek zajmuje barokowa Fontanna Neptuna. Mnie jednak przede wszystkim urzekły w Trydencie zdobione freskami kamienice. To właśnie dzięki nim nazywany jest on „Malowanym Miastem”. Przy głównych ulicach fasady wielu domów pokrywały rozbudowane, renesansowe i barokowe dekoracje. Część z nich jest już zatarta, ale część jest wciąż doskonale widoczna. Malowidła przedstawiają zarówno motywy roślinne czy geometryczne, jak i sceny z życia mieszkańców czy mitologii. Zaglądaliśmy też w malownicze podwórka, kryjące różne rzeźby czy ocienione ławki. W mieście trwało akurat Święto Wina i w niektórych pałacach odbywały się degustacje.

Spacerując po uliczkach Trydentu dotarliśmy też do górującego nad Starym Miastem zamku Buonconsiglio. Potężne mury sąsiadują tu z cichymi ogrodami i przejściami zacienionymi pergolami. A zewsząd zaglądają góry. Choć tego dnia akurat niezbyt dobrze widoczne z powodu zachmurzenia.

Trydent zrobił na mnie wrażenie miłego, bezpretensjonalnego miasta, leżącego nieco na uboczu głównego ruchu turystycznego. Nie było tu zbyt wielu wycieczek, turyści indywidualni też nie przelewali się ulicami. Panował spokój, o który trudno w bardziej „turystycznych” miejscach. Fascynujące były też obserwacje mieszających się w Trydencie wpływów włoskich i austriackich. W każdej karcie dań obok pizzy widniał apfelstrudel, nie brakowało także piwiarni. Takie pomieszanie, charakterystyczne dla przygranicznych regionów, które zawsze bardzo mi się podoba. Nie inaczej było w Trydencie.


Booking.com