Saloniki- szukając dawnej świetności

O ile Ateny bardzo jednoznacznie kojarzyły mi się zawsze z antykiem i zabytkami z tego okresu, to Saloniki pozostawały jakoś na uboczu tej świadomości. Wiadomo wprawdzie, że w Grecji ciężko znaleźć miejsce, które nie miałoby jakichś starożytnych początków, ale Saloniki utożsamiałam jednak przede wszystkim z nowoczesnością.

Odwiedziłam to miasto trzykrotnie, ale tylko jeden raz miałam możliwość zwiedzić je dokładnie. I okazało się, że choć tutejsze zabytki nie są może tak wyeksponowane, jak ateńskie, to okazały się równie interesujące. Dla mnie było to nawet jeszcze ciekawsze, ze względu na dużą ilość miejsc związanych ze sztuką wczesnochrześcijańską.

Żeby odkryć, co tak naprawdę kryją Saloniki, trzeba się nieco namęczyć. Zabytki rozrzucone są na dość dużym terenie, wiele z nich skrywa się między nowszą zabudową. Największe ich skupisko znajduje się w okolicach Białej Wieży. Jest ona symbolem miasta. Została wybudowana już za czasów tureckich, choć w tej okolicy zabudowa znajdowała się już za czasów rzymskich cesarzy. Sama wieża zainteresowała mnie raczej jako ładny widoczek, ale kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam, że ponad morzem majaczy coś białego. Niewyraźna, pokryta śniegiem góra. To był Olimp. Tego się nie spodziewałam, że zobaczę go z tego miejsca. Ponad 80 km w linii prostej. Pozostało jeszcze spojrzeć w twarz Aleksandra Wielkiego i wizyta na nabrzeżu mogła się skończyć.

W pobliżu znajdują się dwa ważne muzea Salonik – Starożytne i Bizantyńskie. Z racji ograniczonego czasu musiałam się zdecydować na jedno z nich. Wybrałam bizantyńskie. Ten okres przemawia do mnie jednak bardziej. I to był strzał w dziesiątkę. Mozaiki, ikony, wizualizacje budowli z przełomu antyku i wczesnego średniowiecza. Tego mi było trzeba. Zasiedziałam się oglądając dokładnie salę po sali

A potem przyszedł czas na Via Egnatia. Dawny główny szlak komunikacyjny wschodniej części Cesarstwa Rzymskiego przebiega dokładnie przez środek Salonik. Wzdłuż ulicy trwają od lat prace nad budową metra, a co robotnicy wbiją łyżkę koparki to odkrywają kolejne antyczne pozostałości. Raj dla archeologów, czarna rozpacza dla inwestorów. Za to można zajrzeć do głębokich wykopów i dostrzec jakieś łuki, stary bruk czy zwaloną kolumnę. I tak doszłam pod Łuk Galeriusza. Cóż. Nie zachwycił mnie, choć owszem jest monumentalny. Znacznie bardziej ciągnęło mnie do niepozornie z zewnątrz wyglądającej Rotundy św. Jerzego. Wybudowana jako świątynia Zeusa i mauzoleum cesarza Galeriusza pełniła potem funkcje wczesnochrześcijańskiego kościoła, a nawet meczetu, o czym przypomina stojący obok minaret. Wewnątrz rusztowania i pozostałości dawnych malowideł. I to podobało mi się znacznie bardziej niż sceny walk z Persami na Łuku.

Kolejnym przystankiem był Plac Arystostelesa. Neoklasycystyczna monumentalna zabudowa, kawiarnie, ogromny Arystosteles na pomniku i atmosfera wiecznej sjesty. A obok targ. Tak już mam, że w zasadzie wszędzie, gdzie jestem muszę zajść na targ. Owoce, warzywa, sery, owoce morza i oliwki. Oliwkowy szał w najrozmaitszych odmianach. Dopiero wieczorem zorientowałam się, że na którymś straganie musiałam zostawić parasol. Cóż… bywa.

Na koniec pozostał jeszcze spacer do Bazyliki świętego Dymitra i murów twierdzy. A prowadził ono obok Forum Romanum. Wciśniętego między nową zabudowę, ogrodzonego metalowym płotkiem. Ot, sterczące z ziemi resztki kolumn i schodów. Jakby to było coś zupełnie normalnego.

Sama katedra z zewnątrz nie zachwyca. Kamienno- ceglany budynek o nieregularnej bryle, jakby łatany i składany z różnych części. Widać za to, że stary i pamiętający fragmentami czasy wczesnego średniowiecza i końca starożytności. Wnętrze znacznie nowsze, dla mnie nieco pozbawione klimatu. Ale za to krypty…. Tak, to tam można było poczuć atmosferę tego miejsca. Tajemnicze korytarze, sklepione sale. Na koniec pozostało jeszcze podjeść ponad katedrę i spojrzeć na mury dawnej bizantyńskiej twierdzy.

I tak to przez niemal cały dzień szukałam śladów świetności Salonik. Poszukiwania jak dla mnie zakończone sukcesem i bardzo pouczające. Odkrywające miasto, które w pierwszej chwili nie rzuciło mnie na kolana, a okazało się bardzo interesujące.