Oradea – zapomniana kraina

Oradea jest niedużym miastem położonym na granicy Rumunii z Węgrami i jak każde miasto w tym rejonie ma bogatą i burzliwą historię. Pierwotnie była stolicą krainy zwanej Kriszaną, dziś już raczej zapomnianej i traktowanej jako część Siedmiogrodu. Samo miasto przez wiele stuleci było węgierskie, ale ostatecznie po wszystkich możliwych wojnach zostało przyłączone do Rumunii. Dziś jest jednym z najbardziej rozwiniętych miast w kraju. Oraz jednym z ładniejszych. Początkowo jednak nie miałem o tym wszystkim zielonego pojęcia i będąc pierwszy raz, z dodatku solidnie wymęczony (uwielbiam Rumunię, ale nie jest to kraj przyjazny rowerzystom) nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Do miasta zbliżałem się od południowego zachodu przez ulewę, błoto, dziury i nieciekawe, socrealistyczne przedmieścia rodem z bloku wschodniego. Naprawdę nieciekawe. Jedynie malownicze ruiny pobliskiej elektrociepłowni nadawały okolicy szczyptę egzotycznego post-apokaliptycznego klimatu.

W chwili jednak gdy zbliżyłem się do centrum moje nastawienie diametralnie się zmieniło. Z każdą kolejną mijaną ulicą i podziwianą kamienicą, zacząłem zapominać o przytłaczającym zmęczeniu i nabrałem chęci do eksploracji. Miasto jest pięknie położone nad rzeką Crișul Repede. Wzdłuż niej znajdują się liczne promenady i parki. Nie sposób przegapić też dużej synagogi z bardzo charakterystyczną orientalną kopułą. Kiedy odwiedzałem miasto była jeszcze w kiepskim stanie ale obecnie ją ładnie odnowiono. Jak na miasto wielokulturowe przystało, spotkamy tu też świątynie innych wyznań: katolicką katedrę barokową, największą w Rumunii oraz cerkiew „księżycową” wyposażoną w unikatowy zegar wskazujący fazy księżyca. Wszystkich budowli sakralnych w mieście jest ponad setka.

Na starówce znajduje się wiele budowli w stylu secesyjnym. Część z nich jest niestety w kiepskim stanie, jednak dzięki funduszom unijnym coraz szybciej odzyskują dawny blask i piękno. Najciekawszą i najpiękniejszą budowlą jest hotel „Czarny Orzeł”. Oradea jest również ważnym ośrodkiem kulturowym. Najważniejszym budynkiem w tym zakresie jest majestatyczny Teatr Narodowy Królowej Marii, wybudowany jeszcze pod panowaniem austriackim w 1900 r. W mieście tworzyło wielu poetów i artystów upamiętnionych przez muzea i pomniki, niestety ich dorobek jest mi zupełnie obcy.

Jak na miasto pogranicza przystało, mamy tutaj również olbrzymią twierdzę, której korzenie sięgają średniowiecza. Obecny, nowożytny wygląd zawdzięcza licznym przebudowom. Budowla jest nieźle zachowana i stanowi niemałą atrakcję. Niestety nie miałem okazji by dobrze ją zwiedzić.

Rzeczą którą najbardziej lubię w Rumunii są puby. Ich właściciele zwykle wkładają dużo serca w wystrój i klimat lokalu. Również w Oradei jest sporo miejsc gdzie można dobrze zjeść i napić się dobrego i niedrogiego piwa. Jedzenie też jest dobre aczkolwiek raczej nie dla wegetarian. Tutejszym specjałem jest ciorba de burta, czyli nasze flaki, które osobiście uwielbiam jednak raczej trudno je zarekomendować każdemu. A do Oradei na pewno jeszcze nie raz się wybiorę, choćby po drodze do Transylwanii.


Booking.com