Nepal – Never Ending Peace And Love – cz. 5

Najpiękniejszy festiwal kolorów Holi miałem już za sobą. Czekał mnie teraz całodniowy marsz po dżungli by móc zobaczyć najciekawsze zwierzęta tego regionu w naturalnym środowisku.

Dzień 10 14.03.17 Jungle Walk
Wycieczkę po safari miałem umówioną na 7 rano. Chwilę po ustalonej godzinie zjawiło się dwóch Nepalczyków ubranych w ciemno zielone stroje, z chustami na głowach oraz z bambusowymi kijami przy boku. Moim przewodnikiem na tą wyprawę okazał się doświadczony opiekun z wieloletnim stażem – Maya oraz jego uśmiechnięty i wesoły młody pomocnik – Anish. Z biura owych panów ruszyliśmy na nabrzeże, z którego odbywał się transport do Parku Narodowego Chitwan (PNC). Przed przeprawą na drugi brzeg, przewodnicy musieli przekazać wszystkie informacje o wyprawie pobliskiemu posterunkowi wojskowemu. Miejsce to było zarazem punktem zbiórki wielu innych wypraw. Kiedy wszystkie formalności urzędowe zostały dopełnione czekał nas transport długimi drewnianymi dłubankami na drugi brzeg. Rzeka nie była głęboka, ale tworzyła pewnego rodzaju granicę między parkiem a osadnictwem.

Zwiedzanie parku mogło odbyć się w różnych wariantach programowych. Mogło to być trzy dniowe safari głośnym jeepem, który spłoszy każde zwierze w promieniu paru kilometrów. Bądź też całodniowa przejażdżka na słoniu popędzanym cienkim bambusowym kijem. Czy ostatecznie kilkunasto godzinny spacer po gęstej dżungli, mokradłach i wypalonej słońcem sawannie by móc przebywać w parku bez większej ingerencji w życie zwierząt. Mnie czekała właśnie ta ostatnia opcja.

Kiedy stanęliśmy już na terenie parku, wszystko musiało przebiegać wedle regulaminu. Przede wszystkim trzeba było zachowywać ciszę i nie opuszczać przewodników. Co jakiś czas Maya starał się opowiadać ciekawsze rzeczy o PNC i zwierzętach występujących w nim.
Park Narodowy Chitwan jest jednym z największych w Nepalu i jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Leży przy granicy z Indiami, a teren parku często zmienia się z mokradeł w wypalone słońcem równiny. Występuje tu ponad 700 różnych gatunków zwierząt. Najpopularniejszymi okazami są: tygrysy bengalskie, nosorożce indyjskie, lamparty czy krokodyle. Park ten jest drugim co do wielkości siedliskiem nosorożców na świecie. Dodatkowo znajduje się tam aż 130 okazów tygrysa bengalskiego będącego gatunkiem zagrożonym.

Po 10 godzinach spędzonych w parku wielokrotnie spotykałem nosorożce, krokodyle i inne małe lub średnie zwierzęta. Często szło się długo leśną ścieżką by chwilę później skryć się w krzakach i czekać aż pojawi się jakiś okaz. Tygrys bengalski jest najbardziej wyczekiwanym stworzeniem, którego chcą spotkać turyści, jednak prawdopodobieństwo zobaczenia go jest małe. Sam przewodnik stwierdził, że podczas swojego kilkuletniego stażu spotkał to zwierze zaledwie 5 razy. Mi natomiast udało się złapać w parku aż 3 kleszcze.

Gdy słońce zaczynało zachodzić wróciliśmy do miasta. Maya i Anish zakończyli swoje obowiązki na ten dzień. Ja jednak ruszyłem brzegiem rzeki by jeszcze poobserwować zachód i krokodyle wylegujące się w okolicy. W drodze powrotnej trafiłem na farmę słoni z której nieszczęsne zwierzęta służą często jako transport turystyczny.

Po powrocie do mojego pokoju skorzystałem z prysznica. Ledwo co skończyłem kąpiel, a z podwórka zaczął dobiegać donośny dźwięk uderzania o garnki kuchenne. Na zewnątrz robiło się ciemno, jednak zaalarmowany wyszedłem na ganek, na którym stali już sąsiedzi. Ci uświadomili mnie, że gdzieś w okolicy krąży nosorożec, a jedynym sposobem by go spłoszyć było narobienie hałasu. Czasami tak się zdarzy, że jakieś dzikie zwierze wkroczy do miasta prosto z parku. Dlatego też miejscowi alarmują całą okolicę w taki sposób.

Dzień 11 15.03.17 Powrót do Katmandu
Transport autobusowy do stolicy Nepalu zorganizowało mi to samo biuro, które dzień wcześniej oferowało wyprawę do dżungli. Nepalczycy z miejsca potrafią załatwić nocleg, transport czy wycieczkę otrzymując dzięki temu małą prowizję. Więc i przewodnicy, którzy na co dzień zajmują się oprowadzaniem turystów, tak dorobią pośrednicząc.

Żegnam się z południową, najcieplejszą częścią Nepalu, by ostatecznie ruszyć do stolicy. Trasa po raz kolejny trwa wiele godzin, chociaż sam odcinek nie jest długi. Autobus na drodze mija wiele kolorowych ciężarówek o zdobionych kabinach i z wielkimi napisami typu „Road King” czy „Speed Demon”. A kiedy ruch na drodze zaczął gęstnieć oznaczało to, że zaczęliśmy się zbliżać do przemieść Katmandu.

Po pokonaniu kilkugodzinnego korku drogowego autobus zatrzymał się w turystycznej części stolicy, dzielnicy Thamel. Zakwaterowałem się w klimatycznym backpacker’skim hostelu z imprezowym i wypoczynkowym dachem, będącym również punktem panoramicznym na miasto. Po tym samym budynku biegał również mały sympatyczny pies Momo (nazwany identycznie jak nepalskie pierożki), który czasem potrafił pozostawić po sobie mały bałagan.
Jeszcze przed zachodem słońca wyszedłem na miasto. Ruchliwe i hałaśliwe Katmandu pokazało, że nie ma drugiego tak głośnego miejsca w tym kraju. Na dodatek kurz unoszący się nad miastem sprawiał, że po godzinie człowiek czuł się brudny, a niestety po raz kolejny ciepłej wody w hostelowym kranie brakowało.

Dzień 12 16.03.17 Patan i Zoo
Przemierzając wcześnie rano ulicę Katmandu zdałem sobie sprawę, że miasto jest jeszcze spokojne. Porównywalnie do wieczornego ruchu uliczki były ciche i puste, a wszechobecny pył jeszcze nie gryzł w oczy. Mieszkańcy leniwie zaczynali dopiero zabierać się do swoich prac.

Planowałem spędzić parę kolejnych dni w Dolinie Katmandu. W pierwszej kolejności postanowiłem zwiedzić miasto Patan, a zacząłem od odwiedzenia miejscowego zoo. Bilet wstępu do parku kosztował mnie blisko 10 razy więcej niż rdzennego mieszkańca tego kraju. Tego typu różnice cenowe dotyczą większości atrakcji turystycznych w Nepalu, ale z drugiej strony są one tego warte. Duża część kwoty biletu jest przeznaczana na odbudowe kraju. Park zoologiczny okazał się cichym i spokojnym miejsce w centrum tłocznego miasta. Czas spędzony w nim pozwolił na poznanie mnóstwa różnych zwierząt azjatyckich oraz parę innych gatunków z innych części świata. Wśród przybyłych do parku dzieci największą atrakcje robił jednak plac zabaw. Huśtawki i zjeżdżalnie odkładały na drugi plan zwierzęta w zoo.

Niedaleko parku zoologicznego znajdowało się stare miasto, Patan Durbar Square. Niestety większość zabytków w tym regionie zostało zniszczonych po trzęsieniu ziemi z 2015 roku, ale w okolicy zachowało się kilka świątyń oraz kompleks pałacowy z trzema dużymi dziedzińcami. Sam pałac służy jako muzeum w którego skład wchodzą piękne rzeźby, starożytna architektura Newari oraz sanktuaria religijne na które warto poświęcić trochę czasu.

Droga powrotna do stolicy okazał się trudniejsza. Wzmógł się ruch drogowy i wielokrotne manewrowanie między motocyklami i samochodami było nie lada wyzwaniem. Ciągłe klaksony wydobywające się zza pleców irytowały na każdym kroku. A przechodzenie przez pasy zmuszało do całkowitej czujności. W momencie kiedy odbijało się od głównej drogi miasta otoczenie się zmieniało. Szare barwy zaczynały ustępować kolorom, pojazdy ludziom, skrzyżowania świątyniom, a hałas stawał się odległym echem. Wszystko w stolicy trwało tak od świtu do zmroku, by o brzasku dzień mógł zacząć się na nowo.