Helsinki – brama do raju

Moją pierwszą wizytę w Helsinkach oraz zarazem pierwszą wizytę w Finlandii, zapamiętałem jako ciężki szok kulturowy. Po przepięknej Rydze i bajecznym Tallinie, odczułem mocne zderzenie ze ścianą betonu i szarości. Do tego było zimno, padał lodowaty deszcz i wiało. Wszystko to środku lipca. Później wcale nie było lepiej, choć dzielnica portowa ma posiada pewien urok, to dalej spośród wielkich połaci blokowisk rzadko pojawiało się coś interesującego. Miasto założone zostało przez Szwedów w połowie XVI w., jako faktorię handlową. Podczas licznych wojen z Rosją było wielokrotnie niszczone i odbudowywane, przez co niewiele zabytków ocalało. Jedynie w dzielnicy Kruununhaka można znaleźć nieco starych kamienic, piękny ratusz oraz katedry – luterańską i prawosławną. Nie ma tu jednak niestety charakterystycznych dla całej reszty kraju drewnianych, kolorowych domków. Miło też odetchnąć od betonu i przejść się kilkoma parkowymi alejami. Wśród zieleni, kwiatów i ulicznych artystów miasto nabiera nieco rumieńców. Śmiesznie wyglądają liczne, odlane chyba z brązu pomniki. Obowiązkowo na głowie każdego z nich siedzi mewa, co nadaje im nieco komicznego charakteru. Choć pewnie konserwatorom tych rzeźb nie jest do śmiechu.

Najbardziej znaną militarną atrakcją miasta jest fort Suomenlinna, zbudowany na archipelagu wysp położonych na zachód od miasta. Niestety nie udało mi się jej zwiedzić, podziwiałem ją tylko przez moment podczas podróży promem. W deszczu i wzburzonych falach robiła naprawdę piorunujące wrażenie.

Jeśli chodzi o modernizm to trzeba przyznać że jest to światowa liga. Blokowiska może i nie wyglądają atrakcyjnie, ale życie w nich jest bardzo wygodne. Perłą architektury współczesnej jest za to tutejszy dworzec kolejowy. Zbudowano go z wielkim rozmachem na początku XX w. Trzeba przyznać że wyprzedził on nieco swoją epoką. Choć styl wykonania jest dość surowy to dzisiaj miejscowi starają się go nieco ożywić nakładając w zależności od okoliczności charakteryzację na olbrzymie, wtopione w elewację rzeźby. Było to widoczne najbardziej podczas koncertu amerykańskiej grupy KISS, gdy rzeźby upodobnione zostały do członków zespołu.

Miłe wrażenie zrobili na mnie tubylcy. Choć Finowie mają generalnie opinie zamkniętych w sobie i nieśmiałych to nie miałem żadnego problemu z nawiązywanie kontaktów. Każdy tu zna angielski, od kilkuletnich dzieci po ludzi starszych. Choć niewiele wiedzieli o Polsce (czasem nawet nie wiedzieli w ogóle gdzie leży), to zawsze okazywali zainteresowanie i ciekawość. Jeśli umiemy dobrze opowiadać, to na pewno odwdzięczą się gościnnością. To co mi zostało najdłużej z wycieczki to właśnie nawiązane tutaj znajomości.

Choć Helsinki nie należą do najpiękniejszych ani nawet najciekawszych miast europejskich to i tak są obowiązkowym punktem każdej wycieczki do Finlandii i co za tym idzie stanowią bazę wypadową na dłuższe wycieczki. Największą atrakcją kraju są bowiem lasy, jeziora i dzikie zwierzęta (choć z tymi ostatnimi lepiej uważać). Ceny są zabójcze i trzeba się z tym liczyć, ale to tylko dodatkowy impuls do nawiązywania relacji z miejscowymi.