Rowerem po Amazonce – recenzja książki

Dzięki uprzejmości portalu odyseusze.pl, miałem okazję zapoznać się z książką podróżniczą: „Rowerem po Amazonce”, autorstwa… no właśnie – kogo? Książka opowiada historię dwóch przyrodnich braci z Polski: Dawida Andersa i Huberta Kisińskiego którzy podjęli śmiałą wyprawę wzdłuż Amazonki, jednak nie są oni jej autorami. Swoje wspomnienia opowiedzieli Piotrowi Chmielińskiemu – światowej sławy kajakarzowi, który jako jeden z pierwszy przepłynął kajakiem i pontonem Amazonkę od źródeł do ujścia w 1985 r. Nie jest to jednak wywiad (nomen omen) rzeka, bo choć każdy z rozdziałów zaczyna się krótką wymianą zdań między autorem a podróżnikami, to jednak mamy do czynienia z pełnoprawną relacją. Trochę szkoda że nie pochodzi ona bezpośrednio od bohaterów, ale z drugiej strony – lepszego „narratora” chyba wybrać nie mogli. Piotr Chmieliński, choć sam nie uczestniczył w wyprawie, to przez cały czas czuwał nad braćmi służąc im radą i pomocą, a także będąc z nimi w stałym kontakcie podczas podróży. Nieuniknioną konsekwencją takiego zabiegu prowadzenia narracji są również wspomnienia autora związane z jego własnych wypraw, które przeplatają się z przygodami braci.

Sam pomysł wyruszenia w podróż po Amazonce na rowerach na pierwszy rzut oka wydaje się szalony. Na każdy kolejny też. Bo to była szalona wyprawa, wymagająca niesamowitej kreatywności, samozaparcia oraz umiejętności mechanicznych. Będąc zapalonym rowerzystom, byłem niezwykle ciekaw w jaki sposób bracia zdołali pokonać tę trasę przy pomocy jednośladów. Okazało się jednak, że nie mieli takich zwyczajnych jednośladów. Rowery Amazońskie zostały wymyślone i wybudowane przez braci oraz ich znajomych gdzieś w piwnicznych warsztatach w Gorzowie Wielkopolskim, a następnie zwodowane na będącej akurat pod ręką rzece Warcie. Pomysł polegał na tym by zwykły rower terenowy, móc łatwo przerobić na wodny, przy pomocy dmuchanych pływaków, autorskiego układu napędowego oraz improwizowanego, niewielkiego pomostu. Wszytko to miało zmieścić się w rowerowych sakwach. Po raz kolejny okazuje się że tam gdzie nie radzą sobie wielkie koncerny z Ameryki czy Włoch, to Polak jednak potrafi kolejny raz zaskoczyć świat. Oczywiście koniec końców rzeczywistość okazuje się brutalna, bo maszyny okazują się mocno awaryjne, a do tego większa fala może je po prostu zniszczyć, jednak dzięki niesamowitym umiejętnościom mechanicznym Huberta Kisińskiego, zawsze udaje się je naprawić.

Sama przygoda jest sprawnie opowiedziana, bez zbędnych dłużyzn oraz z szerszym opisem najciekawszych przygód jakie spotkały braci. W paru miejscach książka wychodzi nieco poza schemat literatury podróżniczej, bowiem porusza również osobisty dla jednego z braci wątek walki z uzależnieniem. Mamy więc oprócz walki z żywiołem, dystansem oraz słabościami fizycznymi również walkę o powrót do normalnego życia. Nie będzie chyba dużym spojlerem jeśli powiem że walka na wszystkich tych frontach zakończyła się sukcesem – widać to już bowiem na ilustracji okładkowej. Dobra książka podróżnicza nie może się zresztą obejść bez dobrych zdjęć – tutaj takowych nie brakuje. Mamy zarówno liczne fotografie z wyprawy braci, jak i archiwalne z dawnych wypraw Piotra Chmielińskiego. Książkę czytało mi się znakomicie i pomimo dość sporej objętości pochłonąłem ją zaledwie w kilka wieczorów. Myślę że spokojnie mogę ją zarekomendować każdemu miłośnikowi literatury podróżniczej. Sam z kolei po cichu liczę na to, że patent na rowery amazońskie, po kilku oczywistych usprawnieniach wejdzie do produkcji seryjnej. Wówczas z chęcią popływałbym czymś takim na jednej z naszych spokojnych rzek.